Ma być instant
Maria Wróblewska
Marketing w Praktyce nr 5 / 2016 / Analizy / artykuł z wydania drukowanego
Trend „tu i teraz” daje nam dostęp do wszystkiego i wszystkich natychmiast, ale cena, którą płacimy, jest wysoka. Jesteśmy nieustająco nękani e-mailami i powiadomieniami z dziesiątek aplikacji, które miały ułatwić nam życie.
Zaledwie kilka miesięcy temu, na przełomie roku, marketingowi eksperci omawiali ważne trendy, które brand managerowie powinni wziąć pod uwagę w najbliższym czasie. Jednym z nich był trend „tu i teraz” przejawiający się coraz śmielej w zachowaniach konsumentów i kierunkach rozwoju mediów społecznościowych. Mamy więc streaming life, który nie jest ograniczony tylko do niszowego Periscope’a, ale zdobywa rzeszę zwolenników także na Facebooku. Mamy święcący triumfy Snapchat, którego liczba użytkowników u nas potroiła się w ciągu roku i którego esencją jest efemeryczność.1 I mamy zniecierpliwionych klientów, którzy kilka minut po wysłaniu prywatnej wiadomości do marki wklejają to samo pytanie pod kolejnymi jej komunikatami. Stawić im czoła potrafią tylko wykwalifikowani moderatorzy przygotowani na każdą sytuację, empatyczni i z dystansem do świata i wszelkiej maści hejterów. Mamy też gify, facebook reactions, emotikony, stickery i inne bajery, które pozwalają wyrazić emocje trochę dosadniej niż bezwyrazowy lajk. Razem z wszechobecnymi skrótami (mój ulubiony to popularny w pewnych kręgach ZHMB na część kawałka Cypisa „Za hajs matki baluj”) oszczędzają nasz czas i staw kciuka stukającego po ekranie. Mamy zmiany w Google’u, dzięki którym nie musimy wchodzić na Wikipedię ani przekopywać się przez kolejną stronę wyników wyszukiwania. Wiedza instant. Emocje instant.
Prezentyzm co zamula
Jeszcze w II wieku n.e. w starożytnym Rzymie, umiejętność życia „tu i teraz” była jednoznaczna z osiągnięciem stanu duchowej równowagi. „Niech cię myśl o całości życia nie trapi” – pisał Marek Aureliusz i tłumaczył, że życie to tylko ciąg zdarzeń, które same w sobie są neutralne, a dopiero podległe naszej ocenie stają się dobre lub złe. Inny, już XIX-wieczny filozof, Arthur Schopenhauer, twierdził, że radość życia da się osiągnąć tylko „oglądając własne życie jak widzowie”, czyli uwalniając się od ciężaru ego.2 Pojęcie „tu i teraz” fundowane nam przez nowoczesną technologię stoi w opozycji do tych zaleceń. Kapitalizm nauczył nas, że istnieją produkty i usługi opowiadające na każdą potrzebę. Internet uczy nas, że powinny one być dostępne zawsze i wszędzie. Nowe technologie sprzeciwiają się więc logice widza, namawiając nas do aktywnego poszukiwania ciągłego zaspokojenia. Tylko, czy jest ono możliwe? Co właściwie funduje nam technologia?
Wersję skrajnie pesymistyczną znajdziemy w sztuce Iwana Wyrypajewa pt. „Nieznośnie długie objęcia”. Jest to ironiczna opowieść o czwórce trzydziestoletnich bohaterów przeżywających życiowe frustracje w miastach – ikonach zblazowanego postmodernizmu – Nowym Jorku i Berlinie. Każde zdanie wypowiadane przez bohaterów zaczyna się od słowa „teraz”, jakby ich historia nie składała się w logiczną całość, a była tylko zbiorem momentów, statusów na Facebooku czy tweetów. Mimo braku materialnych trosk życiowych, nieograniczonych możliwości i deklarowanej miłości, bohaterowie raz po raz podsumowują swoją sytuację: „pierdolone chujowe życie”. Sposób narracji w pop-psychoanalitycznej inscenizacji to przejaw „prezentyzmu”, jednego z oblicz trendów „tu i teraz”. Podczas PDF 2016 (Personal Democracy Forum) Jakub Wygnański z Fundacji Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia” wymienił go jako jedno z zagrożeń demokracji związanych z technologią. Prezentyzm zdefiniował dwojako. Wersja, którą oglądamy na deskach Teatru Powszechnego wynika, jak powiedziałby Wygnański, z tendencji do fragmentarycznego postrzegania rzeczywistości, gdzie „kamera zatrzymuje się tylko na tym, co jest teraz”, a „ginie sztuka opowiedzenia właściwie skąd rzeczy się biorą, dokąd zmierzają”. Druga definicja zjawiska związana jest ze skłonnością do nieustającej „komunikacji” siebie, wynikającej z przekonania, że mamy bardzo wiele do powiedzenia. Jak twierdzi socjolog, ten sposób „masowej komunikacji” niesłychanie nas „zamula”.
Generacja apki od strony jasnej i ciemnej
Bardziej optymistyczną wersję wpływu technologii na ludzkość oferują wykładowcy Harvardu – prof. Howard Gardner i adiunkt Katie Davies. W książce „The App Generation” opisują oni wyniki badań nad digital natives, czyli osób urodzonych ze smartfonem w ręku. Jednym z etapów badań naukowców było porównanie wypracowań oraz prac graficznych stechnicyzowanego pokolenia z przedstawicielami poprzednich generacji. Badania wykazały, że młodzi ludzie są obecnie dużo bardziej pragmatyczni, co przejawia się między innymi w ich umiejętnościach pisarskich. Trudno w ich opisach znaleźć elementy fantastyczne czy projekty utopii. Pokazują one świat takim, jaki go widzą młodzi, choć rzadko zdarza się, że jest to opis pierwszoosobowy. I choć jednoznacznie widać, że wyobraźnia literacka młodszych pokoleń jest dużo mniejsza, ich kompetencje wizualne rosną, co nie zdziwi chyba nikogo, kto choć raz był w kinie 3D, zagrał w Counter Strike’a czy założył na głowę gogle do virtual reality.
Generacja apki ma jednak również swoją mroczniejszą odsłonę. Digital natives to osoby żyjące w świecie, gdzie niemal każda czynność realna posiada swój odpowiednik w postaci aplikacji. Ich celem, jak powszechnie wiadomo, jest poprawienie naszej efektywności, uwolnienie naszych zasobów czasowych, ułatwienie każdej czynności. Niestety „aplikacyzacja”3 ma też swoje ciemne strony. Okazuje się, że od korzystania z nich można się uzależnić. I nie mówię tu o sprawdzaniu smartfona co 3 minuty, ale o pewnej wyuczonej bezradności. Prof. Howard Gardner i Katie Davies odkryli bowiem, że wiele młodych osób uzależnia swój rozwój od tego, czy istnieje dogodna aplikacja wspierająca go. A bardziej obrazowo: 16-letni Maciek podziwia Jimi’ego Hendrixa, którego słuchają jego rodzice. Wpada mu do głowy, że chciałby nauczyć się grać na gitarze. Jeżeli jednak po krótkich poszukiwaniach nie znajdzie aplikacji, która pozwoli mu szybko opanować kilka pierwszych akordów, jest duża szansa, że porzuci myśl o graniu. Oczywiście to przykład dość jaskrawy, ale obrazuje on jedną ze zmian, którą wprowadziły do naszego życia aplikacje. Zostaliśmy przyzwyczajeni do nieustannego szukania „drogi na skróty”, prostej recepty na rozwiązanie najtrudniejszego problemu.4
Ta sama logika stoi za ostatnimi zmianami w Google’u. Technologiczny gigant już od dłuższego czasu dokłada starań, abyśmy w poszukiwaniu odpowiedzi na zadane pytanie nie opuszczali ekosystemu wyszukiwarki. Zamiast podsuwać nam listy starannie wypozycjonowanych stron, algorytm dzięki analizie historii wyszukiwani sam kompiluje odpowiedź z informacji zebranych z różnych źródeł. Niewątpliwie po części dla naszej wygody, choć pewnie niejeden analityk walczący o maksymalizację ruchu na firmowej stronie WWW klnie już w żywe kamienie.
Syndrom wibracji fantomowych
Wiemy już, że technologia nie jest cudownym lekiem na filozoficzne problemy ludzkości (Wyrypajew) i prowadzi do pewnych behawioralnych zmian (Gardner i Davies). A co, jeżeli zmiany te są dużo głębsze? Taki punkt widzenia forsuje Nicholas Carr, autor nominowanej do nagrody Pulitzera książki „The Shallows – What the Internet is Doing to our Brains”. W swojej publikacji przypomina, że trend „tu i teraz” jest wyjątkowo demokratyczny. Daje nam dostęp do wszystkiego i wszystkich natychmiast, ale cena, którą płacimy, to taka sama dostępność. W rezultacie jesteśmy nieustająco nękani e‑mailami i powiadomieniami z dziesiątek aplikacji, które miały ułatwić nam życie. Za każdym razem, gdy nasz telefon wibruje, musimy zdecydować, co zrobić. Efekty? Coraz częściej występujące w populacji zaburzenia – syndrom wibracji fantomowych oraz fizyczne objawy odstawienia, gdy zostaniemy odłączeni od sieci. Te drugie niczym się nie różnią od objawów uzależnienia od innych używek. Trudno się dziwić, że korzystanie z internetu tak nam się podoba. W kontekście trendu „tu i teraz” warto wymienić uwarunkowania neurologiczne. Za każdym razem, gdy sprawdzamy, „co tam na fejsie”, nasz mózg mówi organizmowi „dobra robota” i kolejna porcja dopaminy uwalniana jest do naszego układu krwionośnego. Dodatkowo nasze gatunkowe predyspozycje każą nam gromadzić informacje za wszelką cenę. Gdy więc telefon wibruje, informując, że dotarła do nas nowa informacja, mamy ochotę się z nią natychmiast zapoznać, nawet jeżeli z góry wiemy, że nie będzie ona specjalnie wartościowa i nie przysłuży się aktualnie wykonywanemu zadaniu. Niestety takie kompulsywne gromadzenie „informacji” ma swoje ciemne strony. Nicholas Carr cytuje obrazowy przykład badania sprawdzającego rozumienie i zapamiętywanie tekstu bez rozpraszajek (hiperlinków, multimediów etc). Okazuje się, że gdy w tekście pojawiają się elementy klikalne, zamiast skupić się na przekazie, nasz mózg odrywa się od zadania, żeby podjąć decyzję (kliknąć/nie kliknąć?).5 Codzienny multitasking wzmacnia naszą pamięć krótkotrwałą, ale upośledza umiejętność zapamiętywania informacji na dłużej. Według cytowanych przez autora badań, „multitaskerzy” wypadali gorzej od bardziej jednowątkowych kolegów we wszystkich standardowych testach psychologicznych, w tym tych, które badały umiejętność multitaskingu… Dziwne, ale czy to już powód do niepokoju? Tak, jeżeli uznamy zdolność do refleksji za podstawową cechę naszego gatunku. Według Carra chroniczny i globalny multitasking może prowadzić do ewolucyjnych zmian w naszych mózgach. Przeciążona pamięć krótkotrwała upośledzi na stałe pamięć długotrwałą. Bez tej z kolei nie będziemy w stanie przeprowadzić epokowych odkryć, znaleźć nieszablonowego sposobu na rozwiązanie problemu, a nawet… doświadczyć bardziej skomplikowanych rodzajów empatii.
Cieszmy się, że polskie szkoły są mniej interaktywne
Futurologiczna przepowiednia Nicholasa Carra to zapowiedź całkowitego porzucenia stoicyzmu i każdej innej gałęzi nauki „miłującej mądrość”. Oczywiście, zawsze można mieć nadzieję, że zrozumiemy, że droga na skróty prowadzi na manowce. Niestety doświadczenie uczy, że o tej jednej prawdzie ludzkość wyjątkowo często zapomina. Póki co więc cieszmy się, że polskie szkoły są trochę mniej interaktywne niż te na Zachodzie. Może to pozwoli nam wychować do samodzielnego myślenia jeszcze kilka pokoleń.
ARTYKUŁ Z WYDANIA DRUKOWANEGO
Maria Wróblewska, social media strategist K2.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
LITERATURA:
Nicholas Carr, „The Shallows – What the Internet is Doing to our Brains”,
Marcin Fabjański, „Stoicyzm Uliczny. Jak oswajać trudne sytuacje.”
Jarosław Gajda, „Uzależnienie od internetu w świetle dotychczasowych badań”, artykuł dostępny na: http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=561
Witold Mrozek, „Iwan Wyrypajew superstar. <<Nieznośnie długie objęcia>> w Warszawie!”, recenzja dostępna na: http://wyborcza.pl/1,75475,19315509,iwan-wyrypajew-superstar-nieznosnie-dlugie-objecia-w-warszawie.html#ixzz44EEPhYSh
Jakub Wygnański, Fundacja Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, PDF 2016, wykład dostępny na: http://www.mediafun.pl/pdf2016-wazna-prezentacja-o-demokracji/
Igor Rotberg, „Cyfrowe życie psychiczne”, artykuł dostępny na : http://www.psychologia-spoleczna.pl/porady/1648-cyfrowe-zycie-psychiczne.html
Jakub Wygnański, Fundacja Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, PDF 2016, wykład dostępny na: http://www.mediafun.pl/pdf2016-wazna-prezentacja-o-demokracji/
PRZYPISY:
1 Według Konrada Tkaczyka z Hash.fm szacowana liczba użytkowników w Polsce to obecnie 2,5–3 mln osób.
2 Te i inne cytaty z najznakomitszych filozofów znajdziemy w książce „Stoicyzm Uliczny. Jak oswajać trudne sytuacje.” Marcina Fabjańskiego – doskonałego podręcznika dla zabieganych.
3 Termin wymyślony przez autorkę.
4 Więcej o badaniach, które wspólnie prowadzili znajdziesz na: http://www.theappgenerationbook.com/
5 Wystąpienie Nicholasa Carra promujące książkę „The Shallows – What the Internet is Doing to our Brains”, dostępne jest na: YouTube