Patrząc na najbogatszych Amerykanów
Maciej Szaroleta
Marketing w Praktyce nr 3 / 2017 / Opinia / artykuł z wydania drukowanego
Nie jesteśmy i jeszcze długo nie będziemy Ameryką. Aczkolwiek wielu z nas może przyswoić filozofię prowadzenia skutecznego biznesu i marketingu. Bo ona działa.
„Gdyby Kolumb chciał bezpieczeństwa i spokoju, zostałby w domu”. Ranking najbogatszych osób w USA według portalu Forbes to lista pełna odważnych marzycieli, zdobywców i ryzykantów twardych jak skała.
Przypominają mi się też oglądane w dzieciństwie westerny. Nie tyle z powodu dzielnych kowbojów, gotowych zaryzykować wszystko, by postawić na swoim, lecz pionierów – śmiałków zasiedlających ziemie Dzikiego Zachodu, gdzie trzeba wszystko budować od początku, walczyć z uporem o każdy dzień i samodzielnie przeciwstawiać się otoczeniu. Dziś niewiele się zmieniło. Ikony biznesu powtarzają ten sam model, który stoi u podstaw nie tylko sukcesu ich firm, ale całego amerykańskiego sposobu życia, wartości, pragnień i aspiracji.
Trener szkolenia: Michał Dziekoński
Marketing analityczny. Jak analizować konkurencję, zachowania klientów, trendy rynkowe.
Szkolenie online:
Być numerem jeden
Przede wszystkim sukces w biznesie wynika z optymizmu, waleczności i głębokiego przekonania, że wszystko może się udać. Jak przez ostatnie kilkaset lat: walcz i wygrywaj. Już sama formuła rankingu liderów dużo mówi o sposobie, w jakim Amerykanie myślą o biznesie. To pole bitwy, gdzie liczą się najlepsi. Nie ma tu miejsca na wieloznaczności: Numer jeden zgromadził największy majątek, więc to o nim lub o niej czytamy pasjonującą historię. Numery dwa i trzy wypadają za burtę. Nie ma nagród pocieszenia, nie ma czegoś takiego jak moralny zwycięzca.
Dobry fighter biznesowy umie korzystać z okazji. Jimmy Rane z Alabamy jako prawnik uczestniczy w rodzinnej mediacji biznesowej. W efekcie wpada mu w ręce firma produkująca elementy płotów. Zamiast potraktować okazję czysto finansowo, podejmuje rękawicę, którą rzuca mu los. Z dnia na dzień znika „biały kołnierzyk”, a pojawia się rzutki właściciel przedsiębiorstwa handlującego drewnem. W ciągu kilkunastu lat odnosi niebywały sukces. Do dziś jest właścicielem i CEO tej samej firmy, którą przypadkiem przejął kilkadziesiąt lat temu. Wartość majątku: 610 mln. dol.
Amerykanie myślą o biznesie jak o walce, która nigdy się nie kończy, gdyż cały czas można zarobić więcej pieniędzy. Nie chodzi o to, żeby zrobić coś, co działa i daje nam święty spokój. To musi być najlepsze, spektakularne. „Od moich najmłodszych lat chciałem zrobić coś na wielką skalę”, mówi Gary Tharaldson z Północnej Dakoty (980 mln). Kilkadziesiąt lat wcześniej, pracując jako nauczyciel WF i sprzedawca ubezpieczeń, odkładał pieniądze na kupno swojego pierwszego… hotelu. Gdy mu się udało, odkładał dalej. Upór i bezkompromisowość marzenia doprowadziły go do sieci 350 placówek!
Przebojowość i rozmach widać też w odważnej decyzji Papy Alfonda o sprzedaży Warrenowi Buffetowi budowanego przez lata rodzinnego biznesu obuwniczego za część akcji funduszu Berkshire Hathaway. Układ okazuje się strzałem w dziesiątkę. Szybko rosnąca wartość udziałów zapewnia dzieciom Papy fortunę i pozycję nr 1 w stanie Maine. Miał dużo. Chciał więcej. Spróbował. Wygrał. Jakie to amerykańskie: podjąć ryzykowne wyzwanie, wyjść ze słynnej strefy komfortu na otwartą prerię, poczuć gorący wiatr na twarzy, zrozumieć, że jesteśmy sami – i potraktować to jako wyzwanie, nie problem!
Moja praca popłaca
Pionierska mentalność dzielnego zdobywcy to jedno. Równie ważne jest protestanckie przekonanie, że moją pracą jestem w stanie osiągnąć wszystko. Oba elementy tego poglądu mają kluczowe znaczenie: Ty jesteś kimś, kto zdobywa ziemię i „czyni ją sobie poddaną”. Słynny amerykański indywidualizm to nie błahostka w stylu „mogę ubierać się jak chcę”, tylko deklaracja wiary, że los każdego człowieka jest całkowicie w jego rękach. Widać to wyraźnie w podejściu stanowych ikon biznesu do ich firm. Większość z nich nie odpuszcza bieżącego zarządzania nawet wtedy, gdy małe przedsiębiorstwa rodzinne już dawno temu zamieniły się w wielkie korporacje.
Wiara w siłę własnej pracy to nie tylko odpowiedzialność, ale też świadomość wielkiej mocy. Masz w sobie potencjał, by całkowicie przeciwstawić się niekorzystnemu losowi. Musisz tylko chcieć, tak jak Harry Stine, lekko autystyczne i dyslektyczne dziecko farmera. 3,4 mld dolarów później to właściciel ogromnej fabryki nasiennej i żywe wcielenie jeszcze innej amerykańskiej sentencji: żyjesz po to, by pracować, a nie odwrotnie.
Gdzie jest zysk?
O ile mentalność zdobywcy i protestancki etos pracy mogą brzmieć trochę filozoficznie, to trzeci składnik sukcesu właścicieli firm z USA jest truizmem, który zna i rozumie każdy, kto zetknął się z dowolnym elementem amerykańskiej kultury przedsiębiorczości. Wszystko jest tam skoncentrowane na biznesie i jego głównym zadaniu – generowaniu zysku. Elementy przeszkadzające w przeprowadzeniu dobrego dealu mają być eliminowane. To właśnie jest istotą słynnego amerykańskiego luzu, niskiej formalizacji, egalitaryzmu i redukcji small talku. Przebieranie się w garnitury za 10 tys. dol., mówienie pięknymi zdaniami, tworzenie wielopiętrowych hierarchii i gadanie o pogodzie nie przybliża nas do upragnionego efektu – musi więc wylądować w koszu na bzdury. Liczy się jedno: zarobek. Reszta to szum.
Na tym tle dziwnie, z pozoru, wygląda amerykańskie zamiłowanie do charytatywności. John Abele ze stanu Vermont rozdaje 100 mln dol. ze swojego majątku, dotuje fundacje, konkursu i ogłasza wszem i wobec, że… chce skończyć spłukany. Jak to? Niby kasa jest najważniejsza, a on ją rozdaje? O co chodzi? Odpowiedź jest banalnie prosta: dobroczynność to nic innego jak potwierdzenie w praktyce amerykańskiego przekonania, że pieniądz może wszystko. Filantrop rozdający cały swój majątek w gruncie rzeczy mówi dokładnie to samo, co mówił przez całe życie: duża kwota dolarów jest w stanie rozwiązać każdy problem, wyleczyć wszystkie choroby, dać nieskończoną ilość radości. John Abele o tym wie doskonale: syn nauczycielki muzyki i oficera łodzi podwodnej z okresu II wojny światowej, wychowany w rolniczym stanie, założył i rozwinął firmę zajmującą się oprzyrządowaniem medycznym Boston Scientific.
Żadnych półśrodków
Tajemnica amerykańskich fortun jest prosta, a przez to piekielnie trudna do wdrożenia w innych kulturach: całkowite skupienie na biznesie. Cel: zarobić. Nie chcę „dotrwać do pierwszego”, mieć „święty spokój” albo „wychodzić punkt siedemnasta, bo mam swoje pasje”. Do przodu pcha mnie misja zdobywcy: podbić i zasiedlić ląd. Droga do tego wiedzie przez upór i pracę. Nie ma półśrodków ani współodpowiedzialności. Nie ma grupowego zwycięstwa i zespołowej porażki. Nie ma też fałszywej skromności. Jest zwycięzca i jego dumnie wywieszane dyplomy na ścianach. Na końcu tego wszystkiego widzimy wielką ufność, że biznes jest po prostu biznesem: niczym mniej, ale też niczym więcej. Celem firmy nie jest ratowanie planety, tylko zarabianie kasy. Oczywiście, można i trzeba pomóc amazońskiej puszczy, alkoholikom czy samotnym matkom. Nie zmienia to prostego faktu: żeby wesprzeć, trzeba najpierw mieć pieniądze. Co przekłada się na biznes – zostaje z nami, co go nie wspiera – nie ma sensu. Czy nie powinna być to jedyna droga?
W dobrze znanej nam praktyce bardzo często obecnych jest kilkanaście sprzecznych interesów, które wpływają na konkretne wybory. Często wygrywają polityczne gierki, zachowawczeszarości, grupowe konsensusy, rezultaty dziwacznych sond korytarzowych, pomysły pod prezesa i działania na wczoraj, aby coś było. Nie jesteśmy i jeszcze długo nie będziemy Ameryką. Aczkolwiek wielu i wiele z nas może przyswoić filozofię prowadzenia skutecznego biznesu i marketingu. Bo ona działa: co potwierdza 50 najbogatszych osób w każdym stanie USA.
ARTYKUŁ Z WYDANIA DRUKOWANEGO
Maciej Szaroleta, dyrektor strategii w agencji marketingu zintegrowanego Albedo Marketing.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.