Homo Eventus 2.0!
Łukasz Cioch
Marketing w Praktyce nr 1 / 2020 / Analizy
Zanim powiedziałem „dzień dobry”, już na ekranie ukazali mi się uczestnicy – prelegenci z Japonii, Stanów Zjednoczonych, Brazylii, Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii i Belgii. Mimo różnych stref czasowych wydarzenie odbyło się bez najmniejszego zakłócenia. Minęły raptem dwa miesiące od godziny zero dla całej polskiej branży eventowej, a świat zdalnych konferencji przestaje poruszać się po omacku!
Przyzwyczailiśmy się do nich. W szczycie sezonu potrafiliśmy bywać nawet na kilkunastu miesięcznie. Konferencje, kongresy, meet-upy, warsztaty i rozmaite inne formy spotkań (branżowych), w których oprócz wymiany doświadczeń, zdobywania kontaktów i wiedzy liczyło się też wspólne doświadczanie, bycie razem, realizowanie się w obrębie tego samego plemienia i stada, czyli z ludźmi, z którymi łączą nas pasje, zainteresowania, przekonania, kompetencje zawodowe. I wtedy nadszedł marzec 2020 r. Branża spotkań z dnia na dzień zmieniła się nie do poznania.
Najmniejszy sprawca największej zmiany
Nawet wtedy, nawet w kwietniu tego roku, chyba tylko notoryczni pesymiści zakładali, że utrudnienia dla branży spotkań mogą potrwać dłużej niż do końca III kwartału. Tymczasem nastała wiosna, świat jak co roku okrył się niezliczonym bogactwem zieleni, słońca i kolorów, z tą jednak różnicą, że rzeczywistość i perspektywy na najbliższe miesiące rysowały się w o wiele bardziej ponurych barwach. Do dziś żaden przekaz medialny, niezależnie od kraju, kultury czy szerokości geograficznej, nie jest kompletny bez trzech słów: koronawirus, liczba ofiar, izolacja. Nigdy jeszcze coś tak małego nie dokonało tak wielkich spustoszeń w życiu tak wielu.
Przyszłość targów, kongresów i branżowych spotkań
Świat eventów jest mi bardzo bliski od ponad 15 lat. Mam to szczęście, że mogłem mu się przyglądać niemal z każdej możliwej strony i perspektywy, zarówno jako koordynator i organizator konferencji, konferansjer i moderator debat, w trakcie wielu audytor (czyli tzw. tajemniczy gość) i wreszcie osoba odpowiedzialna za programowanie wydarzeń i ich warstwę kreatywno-storytellingową.
Mając w pamięci spostrzeżenia z ponad 300 małych, dużych i największych konferencji i kongresów, w poniższym tekście postaram się zawrzeć kilka przemyśleń i praktycznych obserwacji z nadzieją, że choć część będzie dla czytelnika inspiracją do zastanowienia. Okres mamy prawdziwie przełomowy. Teraz jedni skupiają się na zaklinaniu lub negowaniu rzeczywistości (za czym idą, niestety nieuchronnie, cynizm, zgorzknienie i bankructwa), inni koncentrują uwagę na tym, co się musi wydarzyć, aby nowa rzeczywistość branży nie była w całości zdominowana przez smutne konstatacje i poczucie beznadziejności i wreszcie nasila się naśladownictwo nowych trendów na Zachodzie. To nierówna gra, w której nie wszystkim będzie łatwo się przestawić ani nawet dostosować, z obiektywnych powodów. Z pewnością nie warto się jednak poddawać, zanim zrobi się wszystko, by dostrzec obszary wydające się dotąd całkowicie poza zasięgiem wzroku.
Festiwale vs. gospodarka, głupcze!
Robert Piaskowski, pełnomocnik prezydenta Krakowa ds. kultury, tak komentuje obecną sytuację miasta, które słynie dziś na świecie z wielu wydarzeń, jak np. Festiwal Muzyki Filmowej:
– Przedłużająca się niepewność dotycząca możliwości organizacyjnych i ekonomicznych sprawia, że przyszłość festiwali rysuje się dramatycznie. O ile stosunkowo łatwo odbudujemy turystykę krajową, a następnie międzynarodową, o tyle powrót festiwali do formy, w jakiej dotychczas funkcjonowały, będzie niemożliwy bez systemowego wsparcia ze strony państwa. Sytuacja pandemiczna zatrzymała niemal wszystkie sektory gospodarki kreatywnej, a festiwale to najbardziej interdyscyplinarne typy wydarzeń. Reprezentują wszystkie dziedziny sztuki, organizowane są w rozmaitych, złożonych modelach organizacyjnych, przez instytucje publiczne i niepubliczne.
Wpływ festiwali na ekonomię jest kolosalny. Z samych tylko krakowskich analiz wynika, że lokalne festiwale generują impakt na poziomie ok. 500 mln zł rocznie (ok. 4 tys. miejsc pracy). Tylko jeden obiekt, Tauron Arena Kraków, to roczny impakt na poziomie 104 mln zł.
Kraków ma ok. 100 festiwali rozmaitej skali, ale wszystkie łączą się w skomplikowaną sieć relacji z twórcami, miejscami, podwykonawcami, firmami produkcji scenicznej, ale także są powiązane z branżą hotelarską, gastronomiczną, turystyczną.
– Nie ma mowy o powrocie turystyki kulturalnej bez festiwali. Dlatego też mówiąc o rozwiązaniach specjalnych dla turystyki, powinno się mieć także na uwadze przyszłość festiwali, o których mówi się bez przesady FILO, first in, last out – komentuje Robert Piaskowski.
Konferencje i kongresy: za długo przymykaliśmy oczy?
W świecie anglosaskim trudno o krótsze powiedzenie niż „Ignorance is bliss”. W wolnym tłumaczeniu „niewiedza jest błogością”. Pełniejszy cytat z Thomasa Graya brzmiałby „Tam, gdzie niewiedza jest błogością, głupotą jest być mądrym”. Niecierpliwy czytelnik mógłby od razu zapytać, jak to się ma do świata konferencji i kongresów, który wspominamy z takim utęsknieniem? Można na to odpowiedzieć na wiele sposobów. Przytoczę tu bodaj najprostszy i pozornie trywialny przykład.
Czy zdarzyło ci się czytelniku kiedykolwiek zobaczyć pomieszczenie na zapleczu dużej konferencji, w którym przechowuje się pakiety katalogów, magazynów, folderów i wszelkiej innej maści dodatków trafiających do papierowych, plastikowych lub bawełnianych toreb, obrandowanych logotypami organizacji i partnerów konferencji? Jeśli nie, wyobraź sobie średniej wielkości firmowe biuro wypełnione od podłogi po sufit stertami papieru i plastiku. A to przecież tylko jedna z setek bardzo dużych i tysięcy średniej wielkości konferencji, które odbywają się w jednym tylko roku, w jednym tylko kraju? I co z tego, że od co najmniej dekady nie istnieją żadne techniczne przeszkody, aby dzielić się tego rodzaju „literaturą” z uczestnikami wydarzeń wyłącznie drogą elektroniczną. Dość powiedzieć, że w świecie konferencji zdalnych problem ten zniknął w mgnieniu oka.
Na niezliczonych konferencjach z gatunku „ideowych”, wszystkim łatwo cisną się na usta takie pojęcia jak klimat, środowisko, ślad węglowy czy gospodarka obiegu zamkniętego, ale czy oprócz mówienia, pouczania, a wreszcie wydawania olbrzymich budżetów na organizację wydarzeń, na które zjeżdżają się prelegenci i goście z całego świata, ich organizatorzy zadają sobie proporcjonalny trud odpowiedzi na pytanie, jak mierzalnie i bardzo konkretnie zainicjowany przez nich ślad węglowy można byłoby zrównoważyć, np. myśląc, programując konferencje i faktycznie działając w sposób, który Anglicy określiliby kolejnymi trzema słowami: „Walk the talk”? Nie mówiąc o konferencjach, w których poważny procent budżetu całego wydarzenia przeznaczany jest na koszty i logistykę jednego tylko prelegenta, który ma służyć za marketingowy magnes.
Wyboista droga od słów do czynów
No dobrze, ale co to znaczy zrównoważyć? Można zacząć choćby od tego, że organizator wydarzenia stawia sobie za cel konkretną i co najważniejsze mierzalną zmianę jakościową w obrębie swojego państwa, miasta czy choćby społeczności branżowej lub akademickiej; udowadnia tym samym, że potrafi skutecznie lobbować tematy, które uważa za ważne, nie tylko w stopniu niezbędnym do pozyskania dofinansowania dla swojego wydarzenia. Chodzi zatem o budowanie wymiernych partnerstw instytucjonalnych lub/i realizację konkretnych projektów, których pozytywne efekty dla dziedziny (którą podejmuje wydarzenie) będą relatywnie proste do zmierzenia i niepodważalne. Co najmniej kilkukrotnie bardziej znaczące niż szeroko rozumiany koszt dla środowiska.
Bo przecież nie powinno być tak, że organizacja jednej tylko dużej, międzynarodowej konferencji oznacza setki tysięcy litrów spalonego paliwa (wystarczy policzyć!), olbrzymie zasoby energii i niewyobrażalne wręcz marnotrawstwo materiałowe, a po drugiej stronie równania, czyli z góry założonych przez organizatora efektów, pojawia się bardziej lub mniej abstrakcyjny i raczej trudny do zmierzenia świat korzyści, które niemal automatycznie wpadają do koszyka pt. senne marzenia i myślenie życzeniowe organizatora.
(Spójrzmy na Konferencję Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu w Katowicach w 2018 roku. Wydarzenie, którego koszt okazał się absolutnie niebotyczny, podobnie jak i wspomniany ślad węglowy. Tymczasem, gdybym przeszedł się dziś ulicami Katowic i zapytał sto przypadkiem napotkanych osób o jedną konkretną korzyść dla środowiska, będącą efektem tego szczytu, jestem przekonany, że nawet najlepsze odpowiedzi nie byłyby przekonujące, nawet jeśli jakimś cudem trafiłbym na uczestnika lub współorganizatora tego wydarzenia).
My zdalnie, a planeta zaczerpnęła głęboki oddech
W ciągu ostatnich kilku tygodni miałem okazję poprowadzić kilkanaście konferencji wirtualnych. Każda z nich odbywała się w innym kraju. Niektóre ściągnęły uwagę uczestników z kilkunastu krajów jednocześnie. Wszystkie odbyły się bez najmniejszego zgrzytu i każda z nich była bardzo interesującym doświadczeniem i źródłem licznych obserwacji i wniosków. Szczególnie zapamiętałem najkrótszą – dla branży motoryzacyjnej. Zanim powiedziałem „dzień dobry”, już na ekranie ukazali mi się uczestnicy/prelegenci z Japonii, Stanów Zjednoczonych, Brazylii, Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii i Belgii. Mimo różnych stref czasowych i kilkudziesięciu tysięcy kilometrów, które wszyscy musieliby łącznie przebyć, by spotkać się w jednym miejscu, wydarzenie odbyło się bez najmniejszego zakłócenia, w atmosferze spokoju i komfortu, przy pełnym skupieniu na warstwie merytorycznej.
Minęły raptem 2 miesiące od godziny zero dla całej polskiej branży eventowej, a świat zdalnych konferencji powoli przestaje poruszać się po omacku. Organizatorzy najbardziej znanych w Polsce wydarzeń prawdopodobnie wchodzą już w szczegółową fazę programowania kolejnych edycji swoich konferencji w ich wirtualnych odsłonach. Część z nich – oprócz oczywistych dla wszystkich mankamentów – zaczyna z pewnością dostrzegać coraz więcej możliwości, które oferuje im technologia. A to dopiero początek drogi, w której – jak zawsze – potrzeba będzie matką olśniewających wynalazków.

Trener szkolenia: Barbara Justyna Bakalarska-Stankiewicz
Jak podbić serwisy społecznościowe. Budowanie od podstaw silnej społeczności wokół marki.
szkolenie online:
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Hybrydy przyszłości
Piotr Damian, założyciel firmy iStream z Poznania, od dekady realizuje skomplikowane projekty eventów online’owych. Pamięta jeszcze te, które realizowano w formacie 3:4, przy użyciu kamer analogowych. W ostatnich tygodniach zauważył olbrzymi postęp po stronie uczestników i prelegentów wydarzeń. Z jego obserwacji wynika, że w bardzo krótkim czasie uczestnicy wydarzeń w sieci oswoili się z technologią, nie tylko uzupełniając zaplecze techniczne o lepszej jakości kamerki i mikrofony, ale znacznie głębiej rozumiejąc sam przekaz, konieczność dyscypliny i syntezy treści, realne możliwości czasowe, a nawet takie pojęcia jak kadr czy całościowe wrażenie. Jest tak w znacznej mierze dlatego, że z łatwością mogą obejrzeć i przenalizować własne słowa i sposób prezentacji na podstawie nagrania.
W branży pojawiło się wiele zasłyszanych anegdot z gatunku: „Kto jest odpowiedzialny za transformację technologiczną twojej firmy: CTO czy koronawirus?”. Coś, co brzmi jak dobry żart, jest też po prostu rzeczywistością: szkoły, uczelnie, a nawet korporacje na całym świecie w ciągu kilku tygodni uporały się z wyzwaniami „remote work”, z którymi nie radziły sobie latami z takich czy innych powodów.
Szklanka do połowy… pusta?
W nowej rzeczywistości jedni wydają się wciąż wierzyć, że nic nie da się zrobić, dopóki sale i centra konferencyjne nie otworzą swoich podwojów dla szerokiej publiczności, inni jednak – nie czekając na mannę z nieba ani na ratunek kryjący się za jedną czy drugą tarczą – natychmiast zabrali się do przeprojektowywania swoich głęboko zakorzenionych w świadomości odbiorców wydarzeń, w tym doskonale znanych na rynku corocznych eventów formatów, zarówno w sektorze publicznym, jak i prywatnym. Cel wydaje się prosty w teorii, ale jest o wiele trudniejszy do osiągnięcia w praktyce. Trzeba przeprowadzić się (tymczasowo?) wraz z przez lata wypracowywaną widownią ze świata wielkich audytoriów i przestrzeni centrów kongresowych na wirtualną scenę.
Od eventowej bonanzy, przez wróżenie z fusów do przełomowych innowacji
W oczach jednych, w marcu 2020 r., tradycyjnie rozumiana branża spotkań niemal przestała istnieć, dla innych nadzwyczaj gwałtownie, niespodziewanie i mimowolnie dotarła do punktu, powyżej którego po horyzont rozpościera się nowa, cyfrowa terra incognita – pod wieloma względami zupełnie nieodkryte terytorium. Aby się na nim zadomowić, konieczna będzie nie tylko głęboka zmiana nawyków, ale wręcz radykalna zmiana myślenia o tym, jak definiować sukces wydarzenia tak, by jego merytoryczna, a nawet sprawcza wartość była trudna do podważenia lub zakwestionowania również dla przyszłych pokoleń.
Niezależnie więc od tego, w którym stadzie obudziła się twoja firma, odpowiedzi, których już dziś udzielisz na najważniejsze pytania, przed którymi postawiła cię nowa rzeczywistość, zdecydują o tym, czy należysz do plemienia przyklaskujących teoretyków innowacji, czy faktycznych innowatorów, nawet jeśli w sukcesie lub porażce twojego pomysłu szczęście (lub jego brak) tradycyjnie odegra swoją rolę.
Szklanka do połowy… pełna?
Wciąż i nadal nie wiemy, jak długo branża będzie musiała się oswajać z nowymi realiami i chyba tylko jedno już teraz zdaje się pewne: jeśli przymusowy zastój potrwa jeszcze kilka miesięcy, w „nowym wspaniałym świecie” internetowych wydarzeń, to jakość oferowanych treści, nie forma i sposób ich serwowania staną się najważniejszymi wyznacznikami sukcesu ich organizatorów i współpracujących z nimi firm eventowych. Tym samym w kręgu najsilniejszych marek przetrwają tylko ci, którzy rzeczywiście zrozumieją kluczowe zmienne sytuacji, w której znalazła się cała branża. Jakie to zmienne?
Odbiorca: ten sam, ale jakby zupełnie inny
Wyobraź sobie dwa scenariusze. W jednym siedzisz w domu (a w każdym razie w przestrzeni niebędącej tradycyjnym centrum konferencyjnym), uczestnicząc w internetowej konferencji, w drugim wraz z innymi uczestnikami bierzesz udział w konferencji w tradycyjnej formule. Pytanie brzmi: czy w jednym i drugim scenariuszu będziesz tym samym uczestnikiem? Czy twój poziom tolerancji i cierpliwości dla przekazywanych treści będzie identyczny? A jeśli nie, czy alternatywy i możliwości, które stwarzała ci możliwość spotkania z tysiącem innych uczestników w konferencyjnym foyer, gdy prelegent na scenie akurat przynudzał lub mówił rzeczy dla ciebie zbyt oczywiste, można w ogóle rozpatrywać w porównywalnych kategoriach?
A co z samym formatem konferencji przeniesionej do sieci? Czy nadal powinny to być tzw. keynote’y przeplatane z prezentacjami i debatami, czy raczej wypadałoby zupełnie od nowa głęboko przemyśleć agendę konferencji, ich tempo, dynamikę, konkretne rozwiązania narzędziowe, tak by uwzględnić w programowaniu wydarzeń choćby najbardziej podstawowe schematy behawioralne „człowieka przed domowym ekranem” vs. „człowieka w centrum konferencyjnym”, tym samym w o wiele bardziej stadnym nastroju?
Jest też oczywiście pytanie, czy samo prowadzenie wirtualnego wydarzenia powinno wyglądać z grubsza tak samo jak na tradycyjnej scenie? Kluczowych dla ciebie pytań, tu i teraz, jest wiele. To tylko niewielka część spośród tych, na które musisz znać odpowiedź już dziś, zanim w ogóle pomyślisz o przeniesieniu swojej konferencji do sieci!
Przed ekranem wymagam od ciebie znacznie więcej!
Przyzwyczajeni do jakości prezentacji i wystąpień dostępnych na niezliczonych platformach internetowych, w tym na najlepszych uczelniach w skali globalnej, natychmiast stajemy się o wiele bardziej wymagającym odbiorcą i komentatorem, niż miałoby to miejsce na konferencji. W odróżnieniu od konferencyjnego audytorium w sieci bywa, że na ocenę wartości (lub choćby atrakcyjności) właśnie uruchomionej prezentacji, prelekcji, przemówienia czy wykładu dajemy jej autorowi zaledwie kilka minut, a nawet sekund.
Nie trzeba być miłośnikiem TED’a i mieć na koncie setek obejrzanych wystąpień w tym jakże popularnym niegdyś formacie, by zrozumieć, jak głęboko zmienił się rynek wystąpień publicznych, a w ślad za nim oczekiwania odbiorcy. Tak jak przez długie lata dominacji radia, gazet i telewizji szczytem lęków reklamodawcy mógł być wielokrotnie parodiowany odruch konsumenta, by skakać między kanałami przy użyciu pilota, dzisiejszy świadomy odbiorca nieskończenie bardziej wybiórczo podchodzi do bogactwa oferowanych treści, w tym webinariów, konferencji i prezentacji. Sam tylko YouTube pozwala skorzystać ze specjalistycznych tutoriali w niezliczonej ilości dziedzin, od ogrodnictwa i kulinariów, przez świat mody, motoryzacji, aż po wyrafinowaną obsługę oprogramowania do projektowania, programowania, obróbki obrazu, dźwięku lub dowolnej skomplikowanej maszyny. Platforma wypełniona jest też po brzegi bardzo ciekawymi wywiadami, dokumentami, reportażami, wykładami i niezliczonym bogactwem innych treści.
By zrozumieć stopień, w jakim świat na długo przed koronawirusem przeniósł się do internetu, wystarczy porównać zasięg pojedynczego popularnego vlogera w zestawieniu z możliwościami stacji telewizyjnej o międzynarodowym zasięgu.
Co może vloger
W lipcu 2017 r. niejaki PewDiePie (szwedzki vloger, Felix Kjellberg, którego subskrybują jedyne 104 miliony (!) użytkowników na całym świecie), postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami na temat znanego w Polsce europarlamentarzysty Janusza Korwin-Mikkego. Prowokacją do realizacji odcinka był wywiad udzielony wcześniej przez Korwin-Mikkego w brytyjskim formacie śniadaniowym Good Morning Britain, w którym to wspomniany gość wypowiadał się na tematy różnic między kobietami a mężczyznami… dodajmy, w Międzynarodowy Dzień Kobiet. Dość powiedzieć, że 12-minutowy materiał z rozmową, która tego dnia ukazała się na kanale Good Morning Britain, nosił w tytule cytat z wypowiedzi prowadzącego rozmowę: „Najbardziej seksistowski mężczyzna w świecie polityki”. Co ciekawe, cała rozmowa uzyskała dotąd blisko 809 tys. wyświetleń. Dla porównania cztery miesiące później temat pojawił się na kanale PewDiePie, uzyskując dotychczas ponad 9 mln wyświetleń.
Na całym świecie jest dziś kilkuset vlogerów, którzy przekroczyli 10 mln subskrypcji dla publikowanych przez siebie cyklicznie treści. Dla porównania, 10 mln widzów w przypadku tradycyjnej, mogącej się pochwalić największymi zasięgami stacji telewizyjnej w Polsce to liczba prawie nieosiągalna.
Lekcje dla świata eventów
Cyniczny czytelnik mógłby oczywiście pomyśleć, że na takie zasięgi mogą liczyć wyłącznie vlogi o grach komputerowych, modzie, celebrytach czy szeroko rozumianej rozrywce. Nic bardziej mylnego. „Pierwsza lepsza” dwugodzinna rozmowa dwóch z pewnością kompletnie nieznanych statystycznej większości Polaków mężczyzn (Jordan Peterson i Sam Harris) o wierze, polityce, życiu i wartościach ma już prawie 3 mln odsłon.
Jaki stąd wniosek dla świata eventów? Internet stwarza dziś niebywałe możliwości budowania w tej przestrzeni wydarzeń, o których nam się dotąd nie śniło. Słowem kluczem, jak zawsze, będzie jednak język wartości i realnych, mierzalnych korzyści. Przyjmijmy nieco krzywdzące krytyczne spojrzenie na organizatorów tradycyjnych konferencji – to, co odróżnia świat ich eventów od tych wirtualnych, z definicji nastawionych na globalną widownię, to przede wszystkim ów język wartości i realnych, mierzalnych korzyści. Pod wieloma względami w realu dominuje materialne rozumienie tych słów, w internecie natomiast coraz częściej się zdarza, że prym wiedzie to intelektualno-duchowe. Jakkolwiek paradoksalne i nieintuicyjne w swej przewrotności, dla wielu takie ujęcie wyzwania będzie co najwyżej chybionym stereotypem.
Z perspektywy audytora konferencji
Mam to szczęście, że mogę przyglądać się z bliska polskiej branży eventowej od kilkunastu lat. Prowadziłem też wiele wydarzeń poza granicami Polski i na zlecenie podmiotów zagranicznych. W ostatnich latach coraz trudniej jest mi oprzeć się wrażeniu, że wiele spośród największych wydarzeń gospodarczych, branżowych, a nawet technologicznych osiągnęło już ten poziom nasycenia (by nie powiedzieć sytości), że z roku na rok stają się coraz bardziej męcząco przewidywalne i niedbałe w swym podejściu do języka wartości (nie mówiąc o szukaniu nowatorskich pomysłów w obrębie formatu). Nierzadko i nieuchronnie stały się tym samym maszynkami do robienia pieniędzy, budowania kontaktów i wpływów.
Po kilkuset konferencjach nie jestem w stanie wymienić ani jednego fragmentu konferencyjnej rozmowy czy prezentacji, której merytoryczna jakość, pomysłowość czy błyskotliwość miałyby tę szczególną jakość lub choćby właściwość, że globalny, internetowy odbiorca przyjąłby je z otwartymi ramionami, doceniając nie tylko świeżość poglądów czy realną wartość prezentowanej wiedzy, ale przede wszystkim intelektualną dyscyplinę w doborze tych treści i syntezę w sposobie ich przekazywania. Jeśli kiedykolwiek zlecaliście porządny, wielowymiarowy audyt swojej konferencji, wiecie, o czym mówię.
And one last thing: wrócimy silniejsi!
Zdaniem Izabeli Helbin, dyrektor Krakowskiego Biura Festiwalowego, odwołane wydarzenia nie wrócą z dnia na dzień, ale…
– Za pozyskaniem niektórych z nich stoi wieloletni wysiłek na arenie międzynarodowej, przy zaangażowaniu dużej liczby narzędzi, platform i partnerstw. Obiekt klasy ICE Kraków Congress Centre, którego jesteśmy operatorem, prowadzi kalendarz na 2023, 2025, a nawet 2029 rok (to najdalsza rezerwacja na dziś). Mimo ogromnej destabilizacji rynku i gigantycznych strat myślimy, że sytuacja unormuje się w perspektywie 1,5 roku. Inwestujemy także w infrastrukturę do konferencji hybrydowych, czyli takich, które produkowane są offline, w obiektach, z elastycznym dostępem online. Przy czym chodzi o coś znacznie więcej niż tylko streaming.
Lockdown zaskoczył nas wszystkich, ale jesteśmy branżą, w której elastyczność względem zmieniających się warunków jest jedną z najważniejszych kompetencji, zarówno w odniesieniu do oczekiwań klientów, artystów czy zmieniających się możliwości budżetowych. Jednym z niewielu pozytywnych aspektów tej przerażającej sytuacji, w której wszyscy się znajdujemy, jest fakt, że uruchomione zostały nieużywane do tej pory pokłady kreatywności praktycznie wszystkich członków zespołów projektowych. Szukanie rozwiązań jest teraz kluczową kompetencją, na której bazuje realizacja wielu pomysłów, które z kolei przyczynią się do promocji miast, lokacji i samych obiektów. Organizacja eventów to przecież także element strategii promocji i rozwoju całych miast i regionów.
Jestem pewna, że wydarzenia online będą się rozwijać, jednak nie mam wątpliwości co do tego, że nic nie zastąpi spotkania twarzą w twarz. Musimy więc wypracować takie rozwiązania, które pozwolą nam realizować z polotem konferencje hybrydowe, w których jedno wydarzenie odbywa się w kilku obiektach równolegle i pozwala płynnie łączyć się z prelegentami i uczestnikami na całym świecie.
***
Niezależnie od tego, co dla branży eventowej przyniesie przyszłość, ów „plemienny” wymiar współdoświadczania w konferencyjnym kalejdoskopie barwnych rytuałów z pewnością będzie niezwykle trudny, o ile możliwy do zastąpienia. Dlatego zróbmy wszystko, by móc ponownie spotkać się w centrach kongresowych, salach koncertowych, olbrzymich arenach, a także w kameralnych grupach. Żadna technologia nie zastąpi nam przecież istotnej części powodów, dla których się tam znaleźliśmy.
Najbliższych kilka miesięcy najprawdopodobniej zrewolucjonizuje branżę eventową, wyłaniając zupełnie nowych graczy i niezwykle interesujące hybrydowe pomysły na spotkania, tak by zwiększyć ich efektywność, obniżyć koszt, ale też rozwiązać problemy, które pozostawały nietknięte przez długie lata, w tym te, których rozwiązanie wpłynie na przyszłość całej planety.
Łukasz Cioch, właściciel firmy doradczej LCMedia.pl, moderator, konferansjer i audytor międzynarodowych konferencji i kongresów, coach w obszarze wystąpień publicznych i komunikacji niewerbalnej, audytor wydarzeń i autor strategii kreatywnych.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.